28 sierpnia 2021 Autor Edyta Edis Anonima Rauhut 0

Mateusz Prygoń: Ostatni taniec

Spread the love

Mateusz Prygoń: Ostatni taniec

Cykl: Blogowa czytelnia literacka

Ponownie zapraszam do Blogowej czytelni literackiej – tym razem z Mateuszem Prygoniem. Będzie dla odmiany prozatorsko. Autor zgodził się zaprezentować swoje opowiadanie pod tytułem Ostatni taniec. Opisuje w nim w sposób niezwykle artystyczny świat wewnętrzny bohatera, który zdaje się być niezwykle dynamiczny. Granica między tym, co się dzieje w rzeczywistości, a tym, co myśli, wyobraża sobie, w czym się zatraca zdaje się być bardzo cienka, a nawet się rozmywać. Przynajmniej takie wrażenie może odnieść czytelnik. Czy to już szaleństwo? W jednym momencie bohater pragnie bliskości, a w innym oczyszcza umysł z emocji i uczuć Ponadto tekst jest też bardzo filozoficzny, traktując o elementach życia i ich sensie. Życzę miłej lektury – zatańczmy!

 

Ostatni taniec

 

Głucha cisza odbijała się echem od metalicznych, lekko pobłyskujących ścian. Pałętając się między kilkoma korytarzami, szukała  miejsca, w którym mogłaby się zagnieździć i osnuć je delikatnymi nićmi pajęczyny wychwytującej każde słowo, każdą myśl, aby móc owinąć je nieprzeniknionym kokonem i strawić w spokoju. Jej długie, delikatne macki błądziły wokoło, obmacując wszystko i szybko cofały się natrafiając na jakiś, choćby najcichszy odgłos wiatraka, dźwięk w rurach czy obwodach. Nic nie nadawało się na gniazdo. Jednak poszukiwania tego przerażającego monstrum trwały nieustannie, aż do skutku.

Ledwo słyszalne stąpanie nie uszło uwadze ciszy, gdyż oznaczało zbliżanie się potencjalnej, łatwiejszej do zdobycia – i jedynej ofiary. Gdy kroki ucichły, łowca natychmiast rozpuścił swe macki, aby natrafić na coś zupełnie innego, niż dotychczas – miękkie, pokryte meszkiem, ciepłe ciało zdobyczy. Gdy ten spokojny z pozoru drapieżnik poczuł ofiarę, natychmiast wślizgnął się weń, aby rozpocząć walkę.

Osaczony przez swego wroga człowiek podjął wyzwanie, mimo, że wokół siebie nie miał żadnych sprzymierzeńców, tylko jeszcze większego przeciwnika – samotność.

Czując, że lepka nić rozprzestrzenia się w jego głowie owijając wszelkie myśli, prawie wpadł w panikę. Do oczu napłynęły mu łzy, twarz wykrzywiła się w bolesnym grymasie, niemal wydobył z siebie cichy, spazmatyczny szloch. Jednak nie poddawał się. Melodyjny gwizd mężczyzny wypełnił korytarz. Dźwięki zasłyszanej dawno melodii poraziły wroga.

– Nie poddawaj się, wszystko jest ok, jest dobrze…

Te słowa ostatecznie zdecydowały o jego zwycięstwie. Zagryzł więc wargi i uniósł wzrok na mały ścienny ekran, aby spisać wyświetlone na nim odczyty, po czym ruszył dalej.

Taki obchód wykonywał codziennie, od czasu kiedy zamknięto go w tym elektronicznym więzieniu. Nie było tu żadnych strażników, prócz jednego – jego samego. Musiał bez przerwy nadzorować wszystko, a zwłaszcza siebie. Starał się to robić bez przerwy, dotychczas z powodzeniem, dzięki temu, że zaprawił się w pojedynkach z ciszą i samotnością. Te wyczerpujące walki były największą i najgorszą karą.

Swój wyrok otrzymał dawno temu i był już daleko od miejsca, w którym zapadł. Mimo to wciąż starał się tam wracać myślami. Jak bardzo chciałby raz jeszcze spojrzeć w oczy sędziemu, poczuć dotyk adwokata, usłyszeć głosy ławy przysięgłych, zobaczyć promienie słońca przebłyskujące poprzez zakratowane okna.

Wiedział jednak, że nigdy więcej naprawdę tego nie doświadczy, że już zawsze będzie się oddalał od tego niepowtarzalnego, jedynego w swoim rodzaju miejsca. Zdawał sobie sprawę, że nikt go dobrze nie wspomina, a jedyne co po sobie zostawił to cierpienie.

Przebywanie z samym sobą, poza znanym światem, było najgorszą karą. Powolna śmierć wewnętrzna, z każdym dniem coraz bardziej wypełniająca go martwą pustką. Mógł się jeszcze jedynie jakoś przysłużyć ludzkości, która znaczyła dla niego tyle, co on dla niej. Tyle, że nie był bezużyteczny. Odbywał dotkliwą karę z ewentualnym pożytkiem, którego nie przyniosłoby zwykłe zamknięcie go lub uśmiercenie. Statek badawczy był dla niego dożywotnią torturą, dla nich zaś źródłem nowej wiedzy.

Wszelkie odczyty wskazywały na to, że wszystko jest w porządku, przynajmniej ze statkiem, więc po minięciu ostatniego ekranu kontrolnego, skierował się w stronę centrum nadzoru – małego pomieszczenia wypełnionego aparaturą. Siadając na ruchomym fotelu, obrócił się wokoło, aby objąć wzrokiem swoje otoczenie.

Maszyny pośród człowieka. Kolorowe, migoczące światełka, odbijające się w jego szarych źrenicach, znikające w nicości przy każdym zmrużeniu oczu, aby ponownie zaistnieć razem z ich otwarciem. Mrugając, mierzył się wzrokiem z błyszczącymi lampkami, puszczając im oko i dając do zrozumienia, że nad nimi góruje. Cichy szum aparatury mieszający się z jego oddechem, zanikający podczas głębszego westchnienia, aby po chwili znowu wybrzmieć. Wzdychając lekko, mierzył się z nim, jego oddech niósł ze sobą ciepło i życie, znowu górując ponad  bezdusznym szumem. Fale elektromagnetyczne i radiowe wymieszane z tymi pochodzącymi z jego mózgu, również niknące w zmierzeniu z każdą ulotną myślą. Rozumując i odczuwając, ponownie ukazywał swoją wyższość. Myśl technologiczna, duch techniki, ustępowały przed ponadmaterialną potęgą jego ducha, jego myśli. Odczuwając, górował nad bezduszną technologią. Jego duch, jego dusza, unosiły się ponad tym wszystkim, czyniąc z niego króla.

Być może zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę, jednak czuł się podle. Jedyne czego pragnął, to oderwać się od tej monotonnej rzeczywistości, czy raczej – rozerwać się. Ciągłe myślenie o towarzystwie w samotności męczyło go już. Wyobrażanie sobie innej rzeczywistości w tym małym pomieszczeniu, również. Nie mniej niż odczuwanie wśród zimnych komputerów, nie reagujących na nic więcej, niż dotyk jego palców.

Myśl o dotyku wypełniła całkowicie jego umysł, ogarniając go totalnie, poruszając ukryte jego zakamarki, wzbudzając kolejne pragnienia.

Idąc małym korytarzem, marzył. Wlepił wzrok gdzieś daleko przed siebie, jakby chciał coś dostrzec. Kogoś. Tak bardzo chciałby ją zobaczyć, dotknąć, poczuć, posmakować. Chciałby, aby była piękna, rozumiała go, patrząc mu w oczy. Pragnął jeszcze jednego – aby go kochała. Jeszcze pragnął miłości. Ta mała iskierka wciąż się w nim tliła, paląc czasem jak rozżarzony do czerwoności, wtopiony w jego serce, gorący węgiel.

Zamiast niej zobaczył jedynie płaskie drzwi, podchodząc jednak do nich, czuł przeszywający go dreszcz podniecenia.

Drżącymi dłońmi dotknął zimnej klawiatury. Znajdujący się przy drzwiach niewielki ekran rozświetlił się. Mężczyzna śpiesznie zaczął wpisywać polecenia, niecierpliwie czekając aż program w pełni się załaduje. Po chwili krótki sygnał dał znać, że wirtualna rzeczywistość została już ukształtowana, a drzwi stały przed nim otworem.

Kiedy przekroczył próg, znalazł się w samym centrum dyskoteki. Otaczała go głośna muzyka, migające światła, niskie, dudniące dźwięki, które czuł w okolicach splotu słonecznego. Wielką, rozświetloną kolorami salę, wypełniały masy ludzi, tańczących wszędzie, gdzie nie zerknąć – na parkiecie, na pomostach, na stołach.

Mężczyzna rzucił się w wir zabawy, potrącając przy tym kogoś. Zażyta wcześniej tabletka zaczęła działać – mógł poczuć wszystko, co go otaczało. Tańczył nieprzytomnie razem z innymi, wymieniając przelotne spojrzenia i uśmiechy. Głośna, energiczna muzyka porwała go do reszty. Przy każdym następnym utworze coraz bardziej zapominał, że to tylko złudzenie, wtapiając się zupełnie w otoczenie. Ciężko oddychając, wśród okrzyków radości, stał czekając na kolejny utwór. Zamiast ostrych dźwięków usłyszał melodyjny śpiew, zapowiadający wolny taniec.

Od razu zauważył w tłumie stojącą samotnie, jakby czekającą na kogoś dziewczynę. Podszedł do niej bez namysłu i po chwili tańczyli razem. Ich splecione ciała poruszały się w rytmie muzyki, zdającej się grać już tylko dla nich.

Czuł wreszcie jej dotyk, tym razem przenikający go dreszcz przyniósł pewną ulgę. Po tych paru chwilach muzyka zaczęła cichnąć, uściski się rozluźniły, aby ponownie ich ciała zostały oddzielone i porwane przez energiczne dźwięki. Ogarnęły go silne emocje i poczucie szczęścia. Zapomniał nawet o tym  otaczającym go złudnym świecie. Był tylko on, muzyka i jego uczucia. Przeniósł się w świat wspomnień. Dzięki muzyce przypomniał sobie swoje dzieciństwo. Uwolnił się.

W pewnym momencie stanął oparty o ścianę i poczuł coś zimnego, metalicznego. Wziął ten przedmiot i zaczął z nim tańczyć. Po prostu przycisnął go do siebie, kiwając się rytmicznie. Zrobił to dla zabawy, jednak odczuwał przy tym jakąś dziwną satysfakcję, jakby zaczęło mu to odpowiadać. Tańczył tak dłuższą chwilę, coraz bardziej zamykając się w sobie i zapominając o wirtualnych ludziach. Otwierając oczy, znowu spostrzegł znajomą dziewczynę. Raz jeszcze coś w nim drgnęło. Pozostawił przedmiot z którym zaczął już wchodzić w jakąś niepokojącą relację i podszedł do stolika osoby obsługującej sprzęt.

– Jeszcze jeden wolny! – Powiedział podniesionym głosem, przekrzykując hałas. Nie zostało mu już wiele czasu. Za chwilę miał zatańczyć ostatni taniec z tajemniczą nieznajomą.

Tańczyli razem do ostatniego dźwięku, do ostatniego dreszcza, jaki przeszedł mu po plecach, do ostatniego westchnienia pełnego ciepłych uczuć. Był to ich ostatni taniec, a kiedy się skończył, odeszła, zostawiając go. Razem z nią odeszła część jego samego, część jego człowieczeństwa. Emocje, pragnienia, uczucia. Pozostała zimna obojętność, niewzruszona, jak przedmiot, który miał niedawno w dłoniach.

Za chwilę wszystko miało się skończyć. Podszedł więc do miejsca w którym znalazł ten zimny, metaliczny przedmiot, a gdy znów go dotknął, zostawił za sobą wszystkich, łącznie z samym sobą. Chciał zatańczyć ostatni taniec, lecz nie samemu – to tak jakby tańczył z nikim. Dziewczyna odeszła, w zasadzie już jej nie potrzebował.

Kiedy obudziło się w nim poczucie rzeczywistości, leżał na zimnym materacu, wciąż trzymając ten przedmiot. Leżał wśród ciemności, pośród maszyn. Wstał i machinalnie zaczął szukać wyjścia. Gdy je znalazł, zobaczył w świetle, że trzyma jakiś moduł z wiszącymi kablami. Widocznie wyrwał go podczas wizji, wyłączając zasilanie w sali.

Idąc małym korytarzem, nie marzył o niczym. Po prostu wlepił wzrok przed siebie. Nie wypatrywał niczego ani nikogo. Już wszystko rozumiał, wszystko było dla niego jasne, jak dla otaczających go komputerów. Widział to, co go otaczało, nic więcej. Nie pragnął niczego ponad to, nie potrzebował miłości. Jego serce biło tłocząc krew i nie przeszkadzało mu w tym żadne niepotrzebne uczucie.

Otworzył drzwi i usiadł na fotelu wśród swojego otoczenia. Człowiek pośród maszyn. Mrugając powiekami, patrzył na błyszczące lampki, które świeciły nieprzerwanie bez odpoczynku, ukazując swoją wyższość. Jego oddech – bez westchnień, miarowy, lecz przerywany, mieszał się z nieustępliwym szumem aparatury, znacznie bardziej ustabilizowanym i wyrazistym. Jego myśli błądziły swobodnie bez celu pośród fal elektromagnetycznych i radiowych, nieustających, mających ściśle określone zadanie.

Wszędzie panowała myśl technologiczna, duch techniki. Jego duch, jego dusza, uczucia, wygasły, ulotniły się, czyniąc z niego tylko część otoczenia,  jeden z mechanizmów potrzebnych do jego prawidłowego funkcjonowania.

Jedyną nadzieją dla niego mogło być to, że kiedyś spotka kogoś takiego jak on, swoją drugą połowę, pozwalającą mu określić siebie. Może ktoś taki przyleci zamknięty i uwięziony podobnie jak on. Może będzie ich więcej? Może będą to wszyscy, którzy zostali w tym miejscu, od którego wciąż się oddalał. Przybędą w gigantycznym, mechanicznym więzieniu, na którym też nie będzie uczuć, muzyki, tańca.

Wtedy byłby on czymś więcej niż teraz. Byłby tym co reszta ludzi. Byłby czymś.

– Chodź do mnie – usłyszał nagle w swoim wnętrzu. Westchnął głęboko, czekając aż szaleństwo owinie go swoim kokonem i strawi, wysysając powoli resztki świadomości.

– Chodź do mnie – usłyszał jeszcze wyraźniej. Nie bał się już. Wypełniało go  poczucie spokoju. Wiedział, że musi tam wrócić.

Czekała na niego, piękna, rozpromieniona gwiaździstą koroną, w słonecznym blasku, rozumiejąca. Patrzyli na siebie z szaleńczą miłością, król i Królowa, na środku wszechświata.

 

Mateusz Prygoń – absolwent wydziału jazzu i muzyki rozrywkowej w Katowicach i Zielonej Górze, w klasie saksofonu i fletu, oraz wydziału Edukacji Artystycznej w Szczecinie. Obecnie muzyk Orkiestry Wojskowej w Szczecinie i Big Bandu Filharmonii Szczecińskiej, oraz lider swojego kwartetu. Koncertował z gwiazdami sceny polskiej i zagranicznej. Pasję muzyczną zawsze dzielił, choć w mniejszym stopniu, z twórczością literacką, pisząc prozę, poezję oraz teksty piosenek. Wielbiciel twórczości Bruno Schulza. Wolne chwile poświęca na sport, czytanie (również komiksów), apologetykę oraz gry komputerowe.