28 lipca 2021 Autor Edyta Edis Anonima Rauhut 0

Magdalena Sowińska: Sztuczne ognie

Spread the love

Magdalena Sowińska: Sztuczne ognie

Cykl: Blogowa czytelnia literacka

Ponownie zapraszam do Blogowej czytelni literackiej – tym razem z Magdaleną Sowińską. Autorka zgodziła się zaprezentować opowiadanie pod tytułem Sztuczne ognie. Utwór jest bez wątpienia nieszablonowy. Niektóre wydarzenia bezpowrotnie zmieniają nasze życie. A gdy mamy wątpliwości, co do tego, jakie ono było? Czy w każdej sytuacji możemy wierzyć sobie i innym? Jawa i rzeczywistość mieszają się w tej opowieści z majakami i snami. Poznajemy zdarzenia z punktu widzenia bohaterki, która przeżywa trudne chwile. Po pożarze ma wątpliwości, czy to umysł płata jej figle, czy może ktoś macza w tym palce…  Zapraszam do lektury – przekonajcie się sami.

 

Sztuczne ognie

 

– Ewka, nie wygłupiaj się!- Krzyczałam z całych sił, czując jak dym wdziera się do gardła i płuc. Odbiera mi możliwość swobodnych oddechów.

– Błagam cię! Musimy się ratować!

Czułam w ustach dławiący smak spalenizny. Nie wiedziałam, ile jeszcze czasu zdołam wytrzymać, nim odpłynę, pogrążając się w obojętnym stanie nieświadomości. Chwyciłam ją za kostkę, nie chcąc pozwolić, aby wspięła się na kolejny stopień schodów. Wiedziałam, że nie ma najmniejszych szans, aby dostać się do sypialni, w której zamknięty był Bonifacy, kot, którego Ewka wzięła kilka lat temu ze schroniska. Całe piętro domu zajęte było przez ognień. Szczerze wątpiłam, czy przeżył, ale najbardziej nie chciałam stracić jej, jedynej mojej przyjaciółki. Nim zdołałam po raz drugi krzyknąć, zobaczyłam gumową podeszwę i poczułam ciężki stempel buta na swojej twarzy. Uderzenie było na tyle mocne, że upadłam na ziemię, puszczając nogę Ewki. Nie miałam jej tego za złe. W ekstremalnych sytuacjach ludzie robią rzeczy, o które w normalnych warunkach nawet by sami siebie nie posądzili. Leżąc na wznak, poczułam strumień, wypływający z moich nozdrzy. Mogłam się tylko domyślić, że to krew. Temperatura, panująca w płonącym domu była tak wysoka, że ciecz wydostająca się z mojego nosa wydawała się chłodna. Przynajmniej w porównaniu z ogniem, trawiącym wszystko wokół. Kątem oka zobaczyłam wbiegającą po schodach Ewkę. Zniknęła w czarnych kłębach dymu, a mnie urwał się film.

***

Obudziłam się w szpitalu. Dziwny strach paraliżował moje ciało. Dookoła sterylna biel i spokój, a mnie wciąż się wydawało, że muszę uciekać, bo inaczej dosięgną mnie płomienie. Podniosłam się. Wykonując ruch, poczułam piekący ból dłoni, klatki piersiowej i twarzy. Aparatura, do której byłam podłączona, wydała złowrogi dźwięk i nagle wokół mojego łóżka pojawiło się kilka osób w zielonych uniformach.

– Już wszystko dobrze. – Odezwała się drobna blondynka o łagodnym spojrzeniu i nachylając nade mną, aby poprawić zsuwającą się poduszkę, dodała: – Proszę nie wstawać.

O tym, że Ewka nie przeżyła dowiedziałam się kilka tygodni później, gdy wyszłam ze szpitala. Wcześniej nikt nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności za powiedzenie mi prawdy, a potem ewentualnego poczucia winy, gdybym się załamała psychicznie.

***

Sebastian przyjechał po mnie z bukietem róż. Załatwił wszystkie formalności, których ja ze względu na opatrunki na dłoniach, nie byłam w stanie wykonać. Gdy wychodziliśmy z kliniki, nic nie mówił. Gestami starał się okazać mi czułość i troskę. Wyprzedzał mnie, żeby otworzyć drzwi i stał w nich, trzymając ciężkie, oszklone skrzydło, zanim nie przeszłam. Niósł moją niewielką torbę podróżną, w którą spakował wszystkie rzeczy dowiezione przez niego i moich rodziców podczas pobytu w szpitalu. Jego milczenie było kojące. Bałam się dotykać tematu przeżytej właśnie traumy jak rozgrzanego palnika na kuchence, a on ułatwiał mi zachować pozory normalności. Gdy byliśmy dość blisko od srebrnej toyoty yaris, Sebastian odblokował zamki przyciskiem na kluczyku, a potem wyprzedził mnie, aby otworzyć drzwi od strony pasażera. Stanęłam jak wryta i przez chwilę paniczny lęk zawładnął moim ciałem i umysłem.

– Gdzie jest nasza czerwona toyota auris?

– Kochanie, mamy srebrną toyotę yaris. – Odpowiedział zatroskany Sebastian i spojrzał na mnie badawczo. – Nigdy nie mieliśmy czerwonej.

Ślina ledwo mi przeszła przez zaschnięte gardło, a umysł wypełnił niepokojem. Nie dyskutowałam z moim mężem, choć przez dłuższy czas kwestia samochodu nie dawała mi spokoju. Czy wstrząs psychiczny może aż w takim stopniu wpływać na postrzeganie rzeczywistości? – Zadawałam sobie pytanie. W końcu jednak zasnęłam, znużona monotonią drogi i zmęczona ostatnimi doświadczeniami.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, Sebastian obudził mnie, delikatnie potrząsając za rękę. Uśmiechnął się czule, gdy otworzyłam oczy i pocałował w czoło. Jego ciepłe, wilgotne usta sprawiły, że przyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam nasz dom. Jasnoszara elewacja w słonecznym świetle miała odcień fioletu. Pasował do niej czarny bez, który kilka lat temu zasadziłam niedaleko wejścia do domu. Chciałam odszukać go wzrokiem, ale wodziłam po otwartej, zielonej przestrzeni, a bzu nie mogłam dostrzec. Był dla mnie ważny. To ostatni prezent od mojego dziadka, tuż przed jego śmiercią.

– Co się stało z moim czarnym bzem? – Spytałam Sebastiana, a w gardle, pod wpływem silnych emocji, poczułam ucisk.

Mąż ujął moją twarz w swoje dłonie i patrząc głęboko w oczy odpowiedział, również stawiając pytanie:

– Kochanie, o jakim bzie mówisz?

– Czarny bez, niedaleko wejścia do domu.- Gorączkowałam się, kręcąc głową, aby uwolnić się z jego objęć.

– Nie było tam nigdy żadnego czarnego bzu… – Powiedział głosem, świadczącym o jego głębokim zatroskaniu i kładąc dłonie na moich ramionach przyciągnął mnie, aby przytulić.- Wszystko będzie dobrze. Tyle ostatnio przeszłaś. Daj sobie czas. Niedługo wszystko wróci do normy.

Nie byłam tego taka pewna jak Sebastian. Przerażała mnie myśl, że po pożarze postradałam rozum. Bałam się nawet zastanawiać nad czymkolwiek i kilka dni musiało minąć, zanim opuściłam zacienioną roletami sypialnię.

***

Przemierzając kolejne schody prowadzące na parter, czułam jak kręci mi się w głowie. Tyle czasu spędziłam najpierw w szpitalnym, a potem w swoim domowym łóżku, że mój organizm odzwyczaił się od normalnego funkcjonowania.

Sebastian siedział przy blacie kuchennej wyspy i popijając kawę, przeglądał poranną prasę. Gdy tylko mnie zobaczył, wstał pospiesznie i ruszył w moim kierunku. Podał mi dłoń, żeby pomóc zejść z ostatnich schodów, a ja poczułam się jak Kate Winslet w popularnej scenie Titanica z Leonardo DiCaprio. Oboje uwielbialiśmy ten film. Uśmiechnęłam się z wysiłkiem, a mąż jakby czytając w moich myślach, pocałował mnie teatralnie w dłoń, udając Jack’a Dawson’a.

Cóż za paradoks! – Pomyślałam mimowolnie. – Niedawno prawie zginęłam w pożarze, a dziś odgrywam rolę Rose, która ratowała siebie i swojego chłopaka z odmętów oceanu.

– Chciałabym zobaczyć Ewkę! – Wypaliłam niespodziewanie. Musiało zrobić to duże wrażenie ma moim mężu, ponieważ niezbyt delikatnie puścił moją dłoń i chcąc mnie chronić przed kolejną traumą, skłamał:

– Teraz jest to niemożliwe. Ona jest jeszcze w szpitalu. Leży na OIOM-ie i tylko rodzina może ją odwiedzać.

– Wiesz dobrze, że ona nie ma rodziny. Nikogo prócz Grzegorza. Tamtego feralnego dnia spotkałyśmy się, żeby omówić sprawy związane z ich ślubem i weselem. Miałam być ich świadkiem…- Rozpłakałam się i znów urwał mi się film.

Gdy się ocknęłam leżałam na sofie w salonie. Na okrągłym, szklanym blacie, stojącego nieopodal stolika, zauważyłam zieloną szkatułkę. Serce zabiło mi mocniej. Była nieduża. Dopasowana do gabarytów biżuterii, do przechowywania której była przeznaczona. Uniosłam się gwałtownie, nie wierząc własnym oczom.

Przecież zgubiłam ją pięć lat temu! – Krzyczałam do siebie w duchu.- Skąd, do cholery, mogła się tu wziąć?!

Próbowałam zejść z sofy, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Z trudem ruszałam rękoma. Opatrunki od jakiegoś czasu nie były mi potrzebne, a mimo to poczułam ucisk bandaża na przegubie lewej ręki. Sebastian usłyszał skrzypiący odgłos skórzanej tapicerki, gdy wykonywałam na niej niespokojne ruchy i przybiegł do salonu. Trzymał w ręku, zwinięty niedbale, kuchenny fartuch. Pewnie chciał ugotować kolację, ale moje przebudzenie odwiodło go chwilowo od tego zamiaru.

– Nie wstawaj! Doktor Lentz zakazał.

– Widziałeś to? – Krzyknęłam, nie rozpoznając swojego tembru głosu, w tym, który wydobył się z mojego gardła. Wskazałam palcem na okrągły stolik, znajdujący się za plecami męża.

Sebastian stanął tyłem do mnie, przyglądając się temu, co znajdowało się przed nim, a co skutecznie zasłaniała mi teraz jego postać. Obraz pulsował przed moimi oczyma i rozmywał się. Wszystko, co mnie otaczało, wydawało się być zrobione z gęstej cieczy, która się poruszała. Patrzenie na nią męczyło. Zacisnęłam powieki i nie opuszczając wskazującego palca, nadal wymierzałam go w stronę szklanego blatu stolika.

– Zielona szkatułka. – Wymamrotałam, nie otwierając oczu. – Srebrne kolczyki i wisiorek ze szmaragdem, które dostałam od babci w dniu swoich osiemnastych urodzin…

Mąż odwrócił się do mnie zrezygnowany, podszedł do sofy, usiadł przy mnie i kładąc swą ciepłą dłoń na moim udzie, powiedział czule:

– Kochanie, wiem jak drogocenną pamiątkę stanowił dla ciebie ten komplet. Był w waszej rodzinie od pokoleń, przekazywany córce przez matkę… ale stolik jest pusty. Nie ma na nim żadnej szkatułki. Musiało ci się to wszystko przyśnić.

Jego słowa podziałały na mnie jak nokautujący cios. Opadłam bezsilnie na sofę i syknęłam z bólu. Dopiero teraz, zamiast ucisku bandaża, poczułam również ból w przegubie lewej ręki. Sebastian spojrzał na nią, a potem na mnie:

– Więcej tego nie rób kochanie, jak żyłbym bez ciebie… gdyby ci się udało?

Z trudem wytężyłam wzrok, żeby lepiej mu się przyjrzeć.

– Co niby miałoby mi się udać?

– Tego też nie pamiętasz… – Odpowiedział załamanym głosem i schował twarz w dłoniach. – Doktor Lentz mówił, że takie mogą być objawy syndromu PTSD.

– Czego?

– Zespołu stresu pourazowego. – Mówił cicho, jakby te słowa grzęzły mu w gardle i sprawiały ból.

– Każdej nocy przeżywasz ten pożar na nowo. Wybudzasz się z nękających cię koszmarów i krzyczysz. Potem robisz rzeczy, których rano już nie pamiętasz… tak jak ta próba samobójcza…dzięki Bogu, nieudana!

Zmroziło mnie.

– Ja i targnięcie się na swoje życie? – Nie mogłam uwierzyć.

Zaczęłam bać się samej siebie, ale przede wszystkim nie chciałam zwariować i stracić kontroli nad swoim życiem, a to co mówił Sebastian wskazywało na taki właśnie obrót spraw, a przynajmniej ku temu to zmierzało.

Jezu – pomyślałam – zrób coś, jeśli naprawdę jesteś….

Mąż, jakby wyczuwając moje obawy, położył się obok i prawie spadając z przywąskiej sofy, objął mnie w talii.

– Jestem przy tobie. Ze wszystkim sobie poradzimy.

Trochę się uspokoiłam, choć moja zawodna pamięć na temat koloru i marki naszego samochodu, brak bzu przed domem, o którego istnieniu byłam jeszcze niedawno przekonana, czy nagłe pojawienie się zaginionej szkatułki, drążyły bolesną bruzdę w moim umyśle.

Ponownie zasnęłam. Nie wiem, ile czasu upłynęło od ostatniego zdarzenia i czy miałam je liczyć w minutach, godzinach, czy raczej dniach i tygodniach. Wszystko zdawało mi się nierealne, dalekie i bez sensu. Zupełnie jakby ktoś w jednym momencie zmienił moje życie. Zamiast olejnego obrazu pełnego barw, dał mi w zamian szkic zrobiony szarym rysikiem ołówka.

***

To nie mogła być prawda. Iza, tutaj? Z moim mężem? Sen wydawał się nad wyraz realny, ale był przecież tylko rojeniem śniącego umysłu. Dziwne uczucie patrzeć znów na swoją zmarłą przed laty siostrę. Gdyby nie to, że spałam… Gdyby nie to, że na skutek przeżytej traumy, doktor Lentz zdiagnozował u mnie zaburzenia zmysłu wzroku, czyli po prostu omamy…nie miałabym żadnych wątpliwości, że wszystko dzieje się naprawdę. Gdzieś tam, z tyłu głowy kołatała racjonalna myśl, że to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni. Nawet w tych nocnych wizjach Iza wydawała się być starszą niż wtedy, gdy potrącił ją samochód, w wyniku czego umarła kilka godzin później w szpitalu. Nadal miała piękne kręcone blond włosy. Skróciła je do ramion, podczas gdy pamiętam, że zawsze miała je do pasa. Przytyła kilka kilogramów, ale jej figura wciąż była świetna. Nigdy nie dorównywałam jej nawet w połowie pod tym względem. Miała też najzgrabniejsze nogi jakie kiedykolwiek widziałam.

Ale wredna była. – Złapałam się na tej myśli i postanowiłam stłumić ją w zarodku, mając głęboko wpisane w pamięci, że o zmarłych źle się nie mówi. I nie myśli. Fakt jednak pozostawał faktem. Moja siostra miała podły charakter. Ludzi traktowała z pogardą, a swoje cele osiągała idąc do celu po trupach.

Prawie jej się udało i po moim trupie. – Pomyślałam automatycznie i w tej samej chwili zganiłam się za to. Przecież, gdyby to nie był tylko głupi sen i Iza nadal by żyła, a ja naprawdę zginęłabym w pożarze, miałoby to sens. Teraz nie miało go nawet w kilku procentach. Regularnie odwiedzałam grób siostry na Cmentarzu Centralnym, ja natomiast wyszłam cało ze swojego traumatycznego doświadczenia. Przynajmniej fizycznie. Sebastian i Iza nigdy się nie lubili. Mieli zupełnie inne spojrzenia na wiele spraw, w tym na związek damsko-męski.

W moim śnie, jednak widziałam jak Sebastian rozpina pomału guziki w białej bluzce mojej siostry. Haftowane, ciemnoniebieskie chabry na materiale drżały wprost proporcjonalnie do wzrostu adrenaliny, krążącej w ciele Izy.

To moja koszula! – W głowie pojawiła mi się absurdalna myśl, a ja uśmiechnęłam się w duchu do siebie samej, odkrywając jeszcze bardziej niedorzeczność mojego snu. Rzeczywiście, jakieś osiem lat temu miałam taką samą bluzkę, ale gdzieś ją zapodziałam. Teraz mózg płatał mi figle, nakładając na siebie niemające ze sobą nic wspólnego obrazy. Mieszał fikcję z elementami autentycznych zdarzeń z przeszłości. Prawa, jakimi rządzą się sny, już chyba na zawsze pozostaną dla nas nierozwiązaną zagadką.

Przestało mi być do śmiechu, gdy w moim śnie Sebastian obnażył kształtne, blade piersi mojej siostry i nachylił w ich stronę swoje usta. Chciałam się obudzić, ale zrozpaczona odkryłam, że nawet w tak realnie wyglądającej, nocnej fantazji, nie posiadam umiejętności świadomego śnienia. Ponoć są ludzie, którzy potrafią kontrolować swoje sny. Kierować nimi i wybudzać się w najbardziej dogodnym dla siebie momencie. Ja, ku swojej rozpaczy, nie umiałam. Potem było już tylko gorzej, bym mogła to przetrwać bez większego uszczerbku na psychice. Sen zamienił się w koszmar. Patrzyłam jak Sebastian kładzie się pomiędzy jasnymi, smukłymi udami mojej siostry. Nasza sofa wydała z siebie skrzypiący odgłos, a ja w tym samym momencie krzyknęłam najgłośniej jak tylko mogłam. Poczułam duszność i znów wszystko wokół zaczęło mieć płynną konsystencję.

Teraz na pewno się obudzę! – Resztkami sił próbowałam wyrwać się z tego koszmaru.

Zamiast tego, postacie z mojego snu zamarły na moment, Sebastian obrócił się i popatrzył na mnie pogardliwie. Gwałtownie oderwał się od Izy i ruszył w moim kierunku.

Obudź się! Obudź! – Krzyczałam do siebie w duchu, ale fizycznie nie byłam w stanie wydobyć z siebie nawet jęku rozpaczy.

W tym samym momencie, gdy Sebastian znalazł się przy mnie, poczułam piekący ból na twarzy. Wymierzył mi cios otwartą dłonią.

Padłam na podłogę, czując pod obolałą potylicą zimno posadzki. Nadal nie mogłam się obudzić. Kątem oka zobaczyłam nagą postać Izy i usłyszałam dobrze mi znany, podenerwowany głos:

– Było trzeba bardziej ją nafaszerować! Miała się teraz nie ocknąć!

– A ty mogłaś się bardziej postarać, zaprószając ogień…

 

Magdalena Sowińska – szczecinianka, teolożka, pedagożka specjalna (zajmuje się edukacją, rewalidacją i wspomaganiem  osób z autyzmem i zespołem Aspergera oraz oligofrenopedagogiką). Techniczka organizacji reklamy, poetka, bajkopisarka, rysowniczka, malarka. Publikowała swoją twórczość w licznych antologiach i periodykach. Autorka następujących tomów poezji: Krzyk światłaTransfuzja białej ciszyUnboxing serca, RETROspekcja. Należy do szczecińskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Zdobyła główną nagrodę w II Przeglądzie Literackich Impresji Filmowych, który odbył się w ramach IV Szczecińskiej Wiosny Poezji. Pasjonuje ją śpiew, tworzenie impresji filmowych i dekorowanie wnętrz.