
Danuta-Romana Słowik: Kamienice Szczecina
Danuta-Romana Słowik: Kamienice Szczecina
Cykl: Blogowa czytelnia literacka
Zapraszam do Blogowej czytelni literackiej razem z Danutą-Romaną Słowik, która zgodziła się zaprezentować opowiadanie inspirowane życiem pod tytułem Kamienice Szczecina. Czasem przypadki sprawiają, że wracamy do bliskich naszemu sercu miejsc, wspomnień i ludzi. Razem autorką znajdziemy się w Szczecinie, gdzie teraźniejszość spotka się z przeszłością. To również ważna lekcja, by cenić i wykorzystywać czas, który jest nam dany. Będzie nie tylko prozatorsko, ale również poetycko, ponieważ Danuta-Romana Słowik wplotła w swój utwór wiersz. Zapraszam do lektury.
Kamienice Szczecina
– Witam cię Zbyszku, poznajesz mnie?
– No nie, przepraszam, ale nie pamiętam…
– A pamiętasz Dankę?
– Danusia? – zapytał po chwili. – No jasne, teraz cię poznaję, daj pyska, niech cię uściskam!
Wszystko zaczęło się parę miesięcy wcześniej. Znajoma pożyczyła mi książkę, mówiąc, że z pewnością mnie zainteresuje. Bambino, Ingi Iwasiów. W pierwszej chwili ani tytuł, ani nazwisko autorki nic mi nie mówiło. Jednak od razu zaczęłam czytać.
I teraz mogę stwierdzić, że wszystko, co przeżywałam w ostatnich dniach maja 2012 roku, zaczęło się przed wielu, laty w barze mlecznym Bambino przy Placu Kościuszki, w Szczecinie. Do tej pory pamiętam smak naleśników z serem polanych gęstą śmietaną i posypanych cukrem.
To właśnie ten bar wybrała pani Iwasiów za tło swojej opowieści o ludziach Szczecina, o takich ludziach jak ja, moja rodzina, moi sąsiedzi, moi znajomi ze szkoły czy z podwórka. Strona po stronie odnajdywałam się w tej książce. Oczami wyobraźni umiejscawiałam akcję powieści w moim rodzinnym domu przy Alei Piastów 14, wśród moich sąsiadów i moich osobistych wspomnień. Czułam nieodpartą chęć porozmawiania z autorką, podziękowania za wzruszenia, jakich doznałam, czytając jej książkę.
Zadzwoniłam, opowiedziałam w skrócie, dlaczego tak się wzruszyłam – przecież akcja dzieje się na Piastów, a ja wychowałam się pod czternastką – mówiłam poruszona.
– A kiedy wyprowadziła się pani spod czternastki? – zapytała zaintrygowana autorka.
– To było chyba na początku 1970 roku… – odpowiedziałam trochę zaskoczona tym pytaniem. – Dlaczego pani o to pyta?
Po chwili ciszy odezwał się lekko przyciszony głos w słuchawce.
– Bo ja też wychowałam się na Piastów… pod czternastką.
Wydawało mi się, że śnię. W taki sposób spotkać sąsiadkę sprzed pół wieku? Po długiej chwili milczenia, pytania potoczyły się jak lawina: Które piętro? Jakie nazwisko panieńskie? Rodzice? Rodzeństwo? Przejęte odnajdywałyśmy się wśród wspomnień z dzieciństwa…
Kilka tygodni później spotkałyśmy się w Szczecinie. To była bardzo daleka droga. Ze Szczecina wyjechałam bowiem w 1975 roku. I raptem siedziałyśmy w przytulnym mieszkaniu na Pogodnie. Dwie sąsiadki z alei Piastów, które straciły się z oczu blisko 40 lat temu. Przy kawie wspominałyśmy dawne czasy i naszych wspólnych znajomych. Dowiedziałam się, że niektórzy z moich towarzyszy przygód z dzieciństwa nadal mieszkają w naszej kamienicy. Postanowiłam, że kiedyś z pewnością ich odwiedzę.
To było spotkanie, jakie zdarza się tylko raz w życiu, jeśli w ogóle. Mogłyśmy swobodnie porozmawiać o książkach, które spowodowały, że nasze drogi się przecięły.
Śmiała się, kiedy powiedziałam, że wprowadziła mnie w błąd jednym zdaniem w książce: …Ula codziennie do pracy przechodziła koło ogólniaka…. To jedno zdanie wykluczyło mój domysł, że akcja rozgrywa się w mojej kamienicy.
Opowiedziała mi o moich przyjaciołach z dzieciństwa, którzy ciągle mieszkają przy Piastów. Ona sama do niedawna bardzo często tam bywała. Jej babcia, mama Kazika, umarła przed kilkoma laty. Często do niej zaglądała. Chciałam dowiedzieć się wszystkiego o tych ludziach, których straciłam z oczu dziesiątki lat temu. Gdy pytałam o Kazika, uśmiechnęła się i powiedziała: pani Danusiu, tata doskonale panią pamięta…
20 maja spotkałyśmy się ponownie. Nie miałyśmy dużo czasu na rozmowę, gdyż do spotkania doszło podczas bankietu z okazji finału konkursu literackiego o nagrodę Gryfia. Współtwórczynią, jak i przewodniczącą jury była właśnie Inga Iwasiów. W drodze na wywiad do Radia Szczecin zdążyła mi jeszcze powiedzieć, że za kilka dni będzie wielka uroczystość na Piastów 14. Wspaniała akcja pod znaczącym tytułem Kamienice Szczecina. Młodzi ludzie, pasjonaci, postanowili ocalić od zapomnienia kamienice w śródmieściu, w których żyli i mieszkali ludzie zasłużeni w różny sposób dla tego miasta.
– Na drugim piętrze, na balkonie mieszkania pana Antoniego Kaczorowskiego, będą śpiewane arie operetkowe ku czci jego pamięci – dodała pośpiesznie…
Już byłam pewna. Oto nadszedł dzień, kiedy znowu odwiedzę moje stare kąty. Kilka dni później zapukam do drzwi Zbyszka J., prawie po 45 latach…
W sobotę, 26 maja przed południem wjechałam na podwórko. Zaczęłam rozglądać się za miejscem do parkowania, gdy zobaczyłam Irenę, żonę Zbyszka, która wskazała mi wolne miejsce. Koło Ireny stała pani, twarz jakby znajoma, ale to nie mogła być pani J., wiedziałam przecież, że zmarła. Widząc moje zakłopotanie, uśmiechnęła się i powiedziała, że ma na imię Teresa i jest córką J. No jasne, teraz ją rozpoznałam! Obok stały jeszcze dwie młode panienki.
– To córki Mirka J.
Za chwilę przyszedł również sam Mirek.
– Cześć Danusia, pamiętasz jak się ganialiśmy po dachach? – zapytał od drzwi.
– Pewnie, wszyscy nam tego zabraniali, ale i tak na dachu było najfajniej… – dodałam, śmiejąc się.
Poszłam z Mirkiem na drugie piętro. Przedstawił mi swoją żonę, oprowadził po mieszkaniu i poprosił Elę Sz., żeby do nas przyszła.
Ela, moja najbliższa przyjaciółka! Do tej pory pamiętam, jak alfabetem Morse’a pukałyśmy w grzejniki kuchenne. Nie zawsze udawało nam się porozumieć, wtedy wychodziłyśmy na balkon, aby powiedzieć wprost, co chciałyśmy „wystukać”.
I jej mama. Pani Sz., blisko 90-letnia, starsza pani a od razu ją poznałam, jakby nic się z czasem nie zmieniła.
Przez okno widać było już samochód transmisyjny, więc zeszliśmy na dół. Zbyszek wskazał na stojącą obok panią, mówiąc, że to Lula, córka Pana Antoniego Kaczorowskiego. Podeszłam do niej, poznałyśmy się od razu i padłyśmy sobie w objęcia. Radości nie było końca! Tymczasem podeszła do mnie pani, która przedstawiła się jako córka pani Irenki S.. Mój Boże – pomyślałam – to przecież Iza S., ta kochana dziewusia, która płakała, gdy śpiewano przy choince Lulaj że Jezuniu, sądząc, że chcą już ululać Izunię.
– A ta pani obok? – spytałam.
– To Asia, córka Hani, siostrzenica Izy. – Usłyszałam w odpowiedzi.
Serce mi się ścisnęło! Hania, moja Królowa śniegu z przedstawień szkolnych w ogólniaku Szczerskiej. Kochana, starsza koleżanka już od nas odeszła. Ale w tym wyjątkowym dniu była znowu z nami, bowiem Asia przyniosła jej kołnierzyk, biały, z dwóch półokrągłych części z koronką ręcznie szydełkowaną, taki jaki przypinało się do sukienek.
– To ulubiony kołnierzyk mamusi. – Powiedziała Asia, kładąc go delikatnie na kolanach.
Poznałam również ludzi, którzy zamieszkali w tej kamienicy już po mojej wyprowadzce.
I raptem rozmowy ucinają się a z góry, z balkonu, słychać muzykę i arię, którą kiedyś śpiewał pan Kaczorowski. Wspaniały głos współczesnego śpiewaka operowego z Opery na Zamku i natychmiast powracają wspomnienia. Operetka na Potulickiej, która od dawna już nie istnieje i te niezapomniane przedstawienia, na które chodziłam z rodzicami. Często w mieszkaniu, w ciepłe dni, gdy okna były pootwierane, słychać było, jak pan Kaczorowski śpiewa, przygotowując się do swojej roli.
Przed domem zgromadził się tłum zasłuchanych ludzi, a gdy śpiew ucichł, rozległy się huczne brawa, jak wówczas, gdy pan Kaczorowski, po ostatnim przedstawieniu, żegnał się z publicznością. Redaktorki z Radia Szczecin rozmawiały z Lulą, jego córką, która przyjechała specjalnie na tę uroczystość ze Szwecji. Z mieszkańcami, sąsiadami Kaczorowskich, kamerzyści Telewizji Szczecin nagrywali wszystko i wszystkich dookoła. Atmosfera była wspaniała.
A ja musiałam zapisać te chwile…
Pod czternastką
Na drugim piętrze
Pod czternastką
Ćwiczy Pan Antoni
Tenor
Wszechobecny
Bo
Na Potulickiej
Będzie premiera
Ostatnie próby
Baleriny tańczą
Artyści śpiewają
Orkiestra gra
———
Nie ma już
Operetki na Potulickiej
Minęły lata
Pan Antoni śpiewa
W niebiańskim chórze
Odchodzą Pionierzy
Choć nie naprawdę
Pod czternastką
Ciągle śnią się
Operetkowe sny
Jeszcze po latach
Pan Antoni unosi się
Nad Aleją Piastów
Przed domem tłum
Na balkonie
Współczesny idol
We frak odziany
Lewandowski vel Kaczorowski
I znowu płyną arie
Na żywo
Jak dawniej
Po części oficjalnej sporo ludzi poszło dalej szlakiem Kamienic Szczecina, a pod czternastką pozostała już tylko ścisła grupa mieszkańców, tych obecnych i tych dawnych.
Przenieśliśmy się na podwórko. W bagażniku miałam schłodzoną butelkę szampana i jednorazowe kieliszki. Po chwili ktoś przyniósł jeszcze jedną butelkę. Kiedy ja składałam kieliszki w całość i rozdawałam sąsiadom, Mirek odkorkował butelki. Po kropelce wystarczyło dla wszystkich i wypiliśmy uroczysty toast za pamięć o panu Kaczorowskim i za nasze cudowne spotkanie. Zbyszek z Ireną zaprosili wszystkich na kawę z doskonałym ciastem domowo-sąsiedzkiej produkcji. Długo jeszcze opowiadaliśmy swoje dzieje…
Odnalazłam tych ludzi po 45 latach w niewiarygodny sposób, bo po przeczytaniu powieści Bambino. Wiem doskonale, że gdyby nie Bambino, nie wiedziałabym nawet, co by mnie w życiu ominęło.
Dwa miesiące później byłam znowu w Polsce. Moi przyjaciele zorganizowali na poczekaniu spotkanie u Zbyszka J. Bardzo prosili, abym tym razem przyprowadziła swojego męża, chcieli go poznać.
– Musimy zobaczyć w czyje ręce popadłaś. – Żartował Mirek.
Janusz również był bardzo ciekaw tych ludzi, o których bez przerwy opowiadałam. Zanim zadzwoniliśmy do drzwi Zbyszka, pokazywałam mu poszczególne okna, objaśniając, kto gdzie mieszkał. Wskazałam na ostatnie okno na drugim piętrze, gdzie często widziałam wyglądającego Kazika, tatę Ingi. To była specyficzna znajomość. Kazik był o tyle lat ode mnie starszy, co Inga młodsza, wiekiem byłam pośrodku. Kazika zapamiętałam więc jako starszego kolegę, do którego zwracaliśmy się po kumotersku, ale z szacunkiem „panie Kaziku”
– Byłoby fajnie, gdyby Kazik również był tu dzisiaj. – powiedział mój mąż.
Fakt, ja również chętnie porozmawiałabym ze starym kumplem. Szkoda, że wcześniej nie pomyśleliśmy, aby go zaprosić. Kiedy więc już wszyscy przywitaliśmy się serdecznie, wspomniałam o tym pomyśle Zbyszkowi. Ten popatrzył na mnie smutnym wzrokiem i powiedział:
– To ty nie wiedziałaś? Kazik zmarł w zeszłym miesiącu…
Pół wieku minęło, udało mi się spotkać ludzi z tamtego czasu, a na spotkanie z Kazikiem spóźniłam się o jeden miesiąc… Nieodżałowana strata. Dlaczego w grudniu, kiedy byłam u Ingi, nie poprosiłam o numer telefonu do jej taty? Dlaczego nie zadzwoniłam i nie umówiłam się z Kazikiem na pogawędkę, kiedy był jeszcze na to czas? Kiedy wreszcie nauczę się żyć tu i teraz a nie kiedyś tam…?
O śmierci taty Inga napisała książkę „Umarł mi”. Podpisuję się pod tym tytułem, czuję dokładnie tak samo, Kazik umarł również i mi…
***
Za każdym razem, gdy byłam w Polsce, zaglądałam na Piastów. Spotykaliśmy się zazwyczaj u Zbyszka, ale już po chwili dołączali do nas pozostali sąsiedzi i było jak zwykle wspaniale – opowieści, wspomnienia, które za każdym razem tak się zaczynały:
– Pamiętacie grę w zbijaka? Kolarskie Wyścigi Pokoju z kapsli? Każdy chciał być Szurkowskim! Ujeżdżanie rowerków z poślizgiem kontrolowanym, chowanego w zakamarkach piwnicznych lub na strychu, zakazane plażowanie na dachu i… wszech dominujący trzepak – miejsce wszelkich spotkań, przeważnie wisząc głową w dół?
I zawsze z któregoś okna, czyjaś mama wołała: – Dzieciaki, do domu, ZORRO się zaczyna…
***
Wykruszamy się powoli.
W międzyczasie odszedł również Zbyszek J., ale jestem szczęśliwa, że z nim zdążyliśmy się spotkać wiele razy. Mieliśmy jeszcze czas na wspólne wspomnienia w jednej z Kamienic Szczecina.
Danuta-Romana Słowik o sobie…
Urodziłam się w Międzyzdrojach, ale od najmłodszych lat mieszkałam w Szczecinie. Zawsze uważam Szczecin za moje miasto rodzinne, moje prawdziwe miejsce na ziemi. Tu się wychowałam, chodziłam do przedszkola, do szkoły, tu również założyłam rodzinę. Zawierucha dziejowa ostatnich dekad XX wieku spowodowała, że pod koniec lat 70. opuściłam Szczecin – początkowo zamieszkałam w Sosnowcu, a w połowie lat 80. wyjechałam z kraju. Ponad 30 lat spędziłam w Nadrenii-Palatynacie – cudownej krainie lawendą, figami, winoroślami pachnącej. A gdy na początku XXI wieku doczekałam zasłużonej emerytury, zaczęłam coraz częściej wracać do Szczecina. Jak ptak wędrowny, który pod każdym niebem czuje się, jak w domu, mam wreszcie czas na Europę bez granic, na poznawanie nowych ludzi i odświeżanie starych znajomości, na powroty w czasie i przestrzeni, na malowanie obrazów ilustrujących moje liczne podróże, jak i na pisanie książek, których w międzyczasie jest już 6:
Tułacze losy – opowieść w dwóch częściach, Europa bez granic – zbiór wierszy pisanych na obczyźnie, Rozmowa… z jednej nocy – powieść, Złamać skrzydło motyla – tomik poezji, …a Majka siedzi – dziennik, Historie… z życia wzięte – zbiór opowiadań – to dorobek moich ostatnich lat.
Dużo czasu poświęcam spotkaniom literackim, łączeniu środowisk poetyckich wywodzących się spośród poetów Polonijnych jak i z Polski. Zbliżanie do siebie Polaków rozsianych po świecie stało się moim mottem życiowym, gdyż ja również siebie zaliczam do obydwu tych grup – utożsamiam się z Polonusami jak i Polakami żyjącymi w kraju. Najprościej określiłabym siebie Europejką z polską duszą…